Aleksander Ford pod koniec lat 60 dostał zakaz kręcenia filmów wydany przez rząd polski. Powodem było jego żydowskie pochodzenie. Reżyser zdecydował opuścić kraj i realizować dzieła za granicami. Nieszczęśliwie dla siebie nie dysponował już takim budżetem, ani swobodą twórczą.
"Jest pan wolny, doktorze Korczak" stanowi pożegnanie reżysera z kinem. Realizację marzenia z którym nosił się od lat. Ulepienie pomnika dla szlachetnego lekarza, który tak samo czuł się Żydem, jak i Polakiem, a jego poświęcenie w służbie mieszkańców getta było nieocenione. Prace rozpoczęto jeszcze w Polsce, lecz dokończenie ich zajęło niemal dekadę. Dopiero w RFN uzyskano odpowiednie warunki by móc zamknąć prace.
To dzieło stworzone za niewielkie pieniądze, wyraźnie powstałe dzięki udziałowi aktorów-naturszczyków, gdzie więźniowie to zaledwie garstka, a getto zdaje się kilkoma budynkami na krzyż. Wielopostaciowa narracja przywodzi na myśl telewizyjny serial. Również pod względem realizacyjnym. A jednak ogląda się to ze szczerym przejęciem. Jest to bowiem okrutna historia godzenia się ze śmiercią. O tyle przemyślanie zaprojektowana iż Ford postarał się by mógł ją odebrać każdy. To opowieść o Holocauście, nie pozbawiona informacji czym on był, ale zarazem przekazana bez zbędnego okrucieństwa. Stanowiąca obraz nadający się zarówno do wyświetlania na lekcji historii, jak i podczas nocnego seansu telewizyjnego.
Jakkolwiek kontrowersyjna jest postać reżysera, nie potrafię umniejszyć jego wkładu artystycznego w polskie kino. Jego ostatnie dzieło opowiada o rzeczach ważnych, a wyobraźnia pozwala dorysować jak mogłoby wyglądać z odpowiednim budżetem. Polecam nawet bez gdybania, bo mim niedostatków realizacyjnych, przekaz pozostał ten sam.